Poniedziałek - --
Wtorek - --
Środa - --

02-08-2011 19:19

Rozmowa z Marią Stafyniak i Pawłem Kulą, którzy kierują Stowarzyszeniem Edukacyjno-Artystycznym Oswajanie Sztuki, prowadzą warsztaty artystyczne, wykłady, lekcje muzealne i prezentacje związane z zagadnieniami sztuki współczesnej.

Kiedy najlepiej zacząć oswajać małego człowieka ze sztuką? Od czego i w jaki sposób zacząć?
M.S.: Im wcześniej, tym lepiej. Dzieci na początku nie uczą się jeszcze wyrażać według określonego schematu. Wydają się wtedy być zdecydowanie bardziej otwarte na różne rozwiązania estetyczne. Tę różnicę widzimy, kiedy pracujemy z dziećmi w wieku szkolnym. Wytwarzają one sobie w codziennym doświadczaniu szkoły, kontaktu z rówieśnikami, rodzicami bezpieczną przestrzeń, do której nie dopuszczają energii pozwalającej im na zbyt swobodne rozwiązania. Sztukę współczesną możemy porównać do języka obcego. Im jesteśmy starsi, tym trudniej nam się go uczyć.
P.K.: Bardzo często obserwujemy sytuacje, w których młodzi uczestnicy powtarzają wciąż te same rozwiązania. To się tyczy i dzieci, i młodzieży. Podobne zachowanie nie jest właściwie niczym dziwnym, bo w końcu ustandaryzowane reagowanie na konkretne zadania to efekt socjalizacji, optymalizacji działania - takie umiejętności są potrzebne, ale akurat nie w tej dziedzinie. Im wcześniej, tym mniej wspomnianych wyżej mechanizmów funkcjonuje w młodym człowieku i łatwiej jest z nim na tej płaszczyźnie się spotkać. Nie znaczy to jednak, że później już jest tylko gorzej. Jeśli uda się wzmocnić poczucie wartości tego, co robi, to jest to najlepszy początek.
M.S.: My najczęściej pokazujemy dzieciom struktury, które dotyczą konkretnego zjawiska w sztuce. Na przykład, kiedy prowadzimy warsztaty na temat sztuki w przestrzeni miejskiej, nawiązujemy do prac artystów zaangażowanych w ten nurt. Czasami sami byliśmy zaskoczeni, że dziesięciolatkowie byli szczerze zainteresowani pracami Krzysztofa Wodiczki czy Jenny Holzer.
P.K.: Staramy się nie pracować w próżni. Pokazujemy połączenia i kontekst, co wcale nie jest trudne w pracy z dziećmi. Jeśli chcesz się spotkać z dziećmi, powinieneś traktować je z największą powagą i szacunkiem - nie ja wymyśliłem to stwierdzenie, ale ono jest prawdziwe.

Co jest według Was najważniejsze w warsztatowej współpracy (opartej na możliwości aktywnego uczestnictwa) z młodymi/ małymi ludźmi?
M.S.: W ideę warsztatu wpisane jest doświadczenie i chyba doświadczanie stanowi najważniejszy element całego spotkania. We współpracy staram się budować zaufanie, a jednocześnie niwelować "efekt autorytetu", który działa hamująco zarówno na tych "wiecznie złych" uczniów, jak i na pupili.
P.K.: Proces wspólnego uczestniczenia, wspólnego przechodzenia przez doświadczenie jest według mnie kluczowy. Jeśli w młodym człowieku energię ukierunkowano tak, że robi on to, czego się od niego oczekuje, jego swobodne wyrażanie się jest mocno wyhamowane. To ode mnie, jako osoby inicjującej tą sytuację, zależy, czy stworzę płaszczyznę do tego swobodnego wyrażania się. Nie mogę być przede wszystkim nastawiony na efekt końcowy, myśleć o tym, jak to się musi ładnie prezentować, podobać się rodzicom. Formuła takiego spotkania powinna być otwarta. Oczywiście inaczej się prowadzi zajęcia, gdzie pojawia się wątek zdobycia konkretnych umiejętności - wtedy ważne jest poznanie procedur i technik, wykonania czegoś konkretnego. Wtedy to zupełnie inny rodzaj warsztatów.

Jeżeli jesteśmy w błędzie, to nas wyprowadźcie... ale czy nie jest tak, że większość działań związanych z edukacją artystyczną to działania, które odbywają się poza instytucją szkoły, poza edukacją formalną? Czy Waszym zdaniem są jakieś braki w edukacji instytucjonalnej, jeżeli chodzi o edukację artystyczną lub edukację związaną z nowymi mediami?
P.K.: A niby w którym momencie się taka edukacja odbywa w trakcie tych kilkunastu lat pobytu w szkole publicznej? Ja nic nie pamiętam. Oczywiście nie można generalizować, bo są szkoły, gdzie inicjuje się bardziej systematyczne działania. Spotykamy się z młodzieżą licealną, czyli taką, która ma za sobą już wiele lat formalnej nauki i niestety najczęściej nie mają oni zbyt dużej wiedzy na temat różnych oddziałujących na siebie obszarów kultury. Nie znają elementów języka wizualnego, nie potrafią odnajdywać kontekstu, patrzeć, słuchać i rozumieć syntetycznie. A na dodatek ta straszna, pokutująca w umysłach XIX wieczna wizja sztuki, twórcy i jego społecznej roli! Mdlące mity o natchnieniu, muzach i artystycznym bałaganie.... To, niestety, są bezpośrednie echa tego, czego można się dowiedzieć w szkołach.
M.S.: Niedawno prowadziliśmy warsztaty dotyczące edukacji medialnej i pracowaliśmy z bardzo różnorodną i zaangażowaną grupą 15 -18 latków. Wśród nich była grupka osób, która została wytypowana przez władze szkoły i oddelegowana na warsztaty jako tzw. najlepsi uczniowie. W trakcie zajęć okazało się, że te osoby nie radziły sobie z autonomiczną i samodzielną pracą oraz miały problem z wypowiadaniem własnych poglądów. Wyczułam, że między nami toczy się gra - im częściej dawaliśmy do zrozumienia, że każdy uczestnik sam wewnętrznie ocenia to, co robi, tym bardziej ci "dobrzy" uczniowie byli zmieszani.
P.K.: Często pytamy młodych ludzi, jak to wygląda w szkole. Niestety, szkoła dokonuje spustoszenia bardzo wcześnie; zamyka, kanalizuje i uczy właściwych odpowiedzi. Nie znaczy to jednak, że znam jakieś cudowne rozwiązanie tego problemu. Myślę, że dopóki system edukacji i jego metody bywają oparte na lęku, dopóty trudno będzie to zmienić. Ciekawe jest to, że sami pracujący w tym systemie nauczyciele i nauczycielki to widzą, starając się indywidualnie coś z tym robić. Tu nie chodzi też o jakieś dodatkowe lekcje plastyki czy muzyki. Ważne jest, że tego typu edukacja może ukazać, iż metody działań w obszarach sztuki to coś, co ośmiela do kreatywnego funkcjonowania w życiu. Przy formułowaniu komunikatów artystycznych wykorzystuje się wiele różnorodnych procesów intelektualnych, emocjonalnych, korzysta się z różnych perspektyw samego siebie i rzeczywistości. Naprawdę nie chodzi o to, aby było ładnie.

Jaki rodzaj aktywności twórczej cieszy się największym zainteresowaniem młodych ludzi?
M.S.: To zależy od indywidualnych skłonności. Jako młoda dziewczyna uczyłam się w liceum plastycznym. Byłam sprawna manualnie i mieściłam się w klasyfikacji osoby utalentowanej. Rysowałam i malowałam te martwe natury i ciągle byłam załamana, bo zastanawiałam się, po co ja to robię. Myślę, że w kontekście tego, co robimy teraz, to było bardzo ważne. Nasza rola jako edukatorów polega na tym, żeby stworzyć pewną strukturę działania albo wypowiedzi. Ci, z którymi się spotykamy na zajęciach, często otrzymują od nas gotowe elementy - słowa, obrazy, przedmioty, kolory; następnie zachęcamy ich do układania tych wartości w nowe znaczenia. W ten sposób młodzi ludzie rozwijają swój potencjał. Na tego typu działania reagują entuzjastycznie i mogą zapomnieć o malowaniu konia...
P.K.: Na pewno aktywność, która wymaga długiego, systematycznego procesu jest dla nich trudniejsza. Dlatego tak ważne jest poznanie własnych motywacji przy rozpoczynaniu takiej drogi. Pracujemy z różnymi ludźmi, którzy też mają wiele odmiennych powodów do spotykania się z nami. Wiadomo, że fajnie jest robić zdjęcia, kręcić filmy czy robić coś, co od razu pojawia się na monitorku. Ważne jednak, żeby zapału starczyło na cały proces i żeby używane narzędzie nie było tylko efektownym gadżetem. Kiedyś miałem większą potrzebę kontrolowania tego procesu, bałem się nieprzewidzianych sytuacji, tego, co w tym procesie jest poza moim wyobrażeniem. To ważne, żeby towarzyszyć młodym ludziom, a nie ich kontrolować. Każdy ma prawo do samodzielności.
M.S.: Jest taka rzecz, która uwalnia od tendencji do kontroli - to afirmacja błądzenia.

Działacie w wielu miastach w Polsce, prowadząc różnorakie warsztaty. Jakie jest zainteresowanie warsztatami dla dzieci w naszym mieście? Jaka jest oferta tutaj i w innych miastach, jeżeli mielibyście ją porównać?
P.K.: Musimy tutaj rozróżnić rodzaje naszej aktywności. Działamy dość mocno poza Szczecinem, bo jesteśmy często zapraszani przez instytucje kultury, galerie, uczelnie i NGOsy w Polsce i Niemczech. Pracujemy tam indywidualnie lub w imieniu Stowarzyszenia Oswajanie Sztuki, które założyliśmy w 2009 roku. W Szczecinie działamy komercyjnie jako Niebieska Małpa, ale jako stowarzyszenie zdecydowanie częściej pracujemy poza Szczecinem.
M.S.: Szczecin na tle miast, w których pracujemy (Poznań, Warszawa, Kraków) wygląda dość mizernie, chociaż jest lepiej, niż było. Przede wszystkim brakuje wypracowanych standardów, jeśli chodzi o edukację nieformalną. Mam nadzieję, że pojawienie się Akademii Sztuki coś zmieni. Szczególnie w tym mieście edukacja artystyczna jest bardzo ważna, bo wyedukowana i znająca swoje potrzeby publiczność zupełnie inaczej rezonuje z kulturalnymi wydarzeniami.
P.K.: Przygotowując działania na zamówienie jakiegoś podmiotu, wymyślamy wszystko do konkretnych okoliczności, na przykład tematu prezentowanej wystawy, przestrzeni miasta, jakiegoś problemu. Mieliśmy okazję pracować w ten sposób dla działów edukacji dużych instytucji kultury, poznając w ten sposób tamtejsze standardy. To jest nieoceniona okazja do nauki dla nas. Czasem w niewielkiej galerii dzieje się więcej w obszarze edukacji niż w dużej instytucji - dobrym przykładem jest np. Galeria Scena,z którą mieliśmy do czynienia, prowadzona przez Ryszarda Ziarkiewicza w Koszalinie. Jesteśmy zauroczeni metodami pracy, stosowanymi w poznańskim Centrum Sztuki Dziecka i warszawskim Towarzystwie Inicjatyw Twórczych "ę" - nasza współpraca z nimi jest dla nas źródłem wielu inspiracji. W działalności komercyjnej używamy tych samych metod pracy, co w stowarzyszeniu, ale oczywiście nasza oferta jest bardziej ustandaryzowana, przygotowana na przykład w formie kursu fotograficznego czy warsztatów dla dzieci. W Szczecinie funkcjonuje sporo miejsc, proponujących nieformalną aktywność twórczą; niektóre koncentrują się na oswajaniu z konkretnymi umiejętnościami, niektóre działają jak koła zainteresowań. Szczerze powiedziawszy, gdybyśmy mieli opierać naszą egzystencję na zainteresowaniu, jakim cieszymy się w Szczecinie, musielibyśmy chyba opuścić to miasto (tutaj gromki śmiech, ha, ha, ha).

Od kilku lat w kolejnych miastach w Polsce powstają miejsca dedykowane rodzicom, którzy chcą spędzać czas ze swoim dziećmi: na przykład kawiarnie dostosowane pod względem aranżacji wnętrza, wyposażenia i menu do potrzeb dzieci, a także kobiet w ciąży. Czy Szczecin sprzyja rodzicom? Czy wychodzi naprzeciw potrzebom rodziny?
P.K.: Ostatnio spędziłem przeurocze popołudnie, wieczór (i pół nocy) z dziećmi i ich rodzicami w miejscu przystosowanym pod względem aranżacji wnętrza, wyposażenia i menu, ale to było u znajomej w domu. Właściwie jak się nad tym zastanowię, to tylko Pajdokracja w Kanie, realizowana przez Agatę Kiedrowicz-Dąbrowską i Karolinę Machowicz jest czymś, co mógłbym polecić. Nie mówię tego dlatego, że obie są członkiniami naszego stowarzyszenia (śmiech). Pajdokracja to ważna inicjatywa, warta tego, żeby ją wesprzeć - wystarczy zobaczyć, jakim cieszy się powodzeniem wśród rodziców, jak świetnie bawią się tam dzieci. Agata i Karolina ustawiły sobie wysoko poprzeczkę, to, co robią jest na najwyższym poziomie.
M.S.: Nie spotkałam się z takim miejscem w Szczecinie, które by mnie urzekło pod tym względem. Menu dla potrzeb dzieci i kobiet w ciąży? Niech już lepiej siedzą w domu (śmiech taki, że ho ho). Chylę czoło wobec Pajdokracjowych działań. Niezwykle podoba mi się energia Agaty i Karoliny, bardzo cieszę się ze współpracy z nimi.

Więcej o działaniach na stronach poniżej oraz na facebooku
oswajaniesztuki.blogspot.com
powalice.blogspot.com
niebieskamalpa.pl